Każdy dzień mojego dzieciństwa z perspektywy czasu był dla mnie błogosławieństwem, które dostrzegłam po wielu latach mojego życia. Trudne chwile, które przeżywałam z powodu choroby mojego Taty sprawiły, że już jako 10-latka zaczęłam pisać pamiętniki i zadawać sobie pytania „kim jestem”, „jaki jest sens życia”. Mój Tata zmarł nagle, kiedy miałam 17 lat i czułam wtedy ogromny żal do niego, że zostawił mnie i nie był dla mnie wsparciem, kiedy go bardzo potrzebowałam. Czułam wewnętrznie, że porzucił mnie emocjonalnie, kiedy miałam 3 latka. Wtedy podjęłam decyzję, że jeżeli Tata nie okazuje mi uczuć, to ja wolę zamknąć swoje serce, aby nie czuć wewnętrznego bólu. Odczuwałam osamotnienie, pomimo, że moja Mama wnosiła do ogniska domowego ogrom ciepła i miłości. W domu zawsze było bardzo czysto i pachniało smacznym obiadem. Mama była kobietą pełną wdzięczności i radości, pomimo przeciwności losu i trudnych zdarzeń. Dla dziecka bardzo ważni są oboje rodzice i jeżeli zabraknie jednego z nich, pojawiają się przeszkody w pokochaniu siebie.
To samo uczucie porzucenia przez Tatę pojawiło się we mnie , kiedy dowiedziałam się, że mój mąż zakochał się w innej kobiecie. Byłam wtedy 26 letnią matką ukochanej córeczki Patrycji. Moje cierpienie było ogromne, nie mogłam spać, bo wtedy wchodziły w moją przestrzeń wyobrażenia o moim beznadziejnym przyszłym życiu. Moja młoda i smutna twarz przyciągnęła uwagę mojego kolegi z pracy, który podarował mi na urodziny książkę „Jak przestać się martwić i zacząć żyć” Dale Carnegie. To była ważna książka, która uświadomiła mi, że jeszcze jest sens, aby żyć i docenić to co mam w życiu. Odpuściłam sobie zagłębianie się w mroczną przyszłość, skupiłam się na życiu w teraźniejszości, choć było to jeszcze powierzchowne smakowanie życia. Jeszcze wtedy nie dotarło do mnie, że odejście męża było dla mnie sygnałem do dokładnego przyjrzenia się i uzdrowienia swoich trudnych emocji.
Moja Dusza pukała do mnie zdarzeniami, dolegliwościami, ale ja jej nie słyszałam. Coś wewnątrz mnie próbowało się wydostać do światła, ale ja mocno to trzymałam w piwnicy, bałam się spotkania ze swoim cieniem.
Największym moim nauczycielem okazał się mój ukochany brat Krzysiu, który ciężko zachorował w momencie, kiedy u niego zaczynała się piękna bajka. Jako wojskowy poszedł na wcześniejszą emeryturę i szukał z żoną nowego miejsca do życia, z ładnym domem, z lasami wokoło, stawem, czystym powietrzem. Kiedy znaleźli to magiczne miejsce, brat dostał diagnozę nieuleczalnej choroby. Jeździłam do Krzysia rok do Centrum Onkologii, po pracy kupowałam jedzenie i jechałam do Szpitala, aby pobyć z bratem, razem zjeść i porozmawiać. Odkryłam wtedy, że większość chorych osób z Oddziału ma w sobie nieuwolnione emocje, nie zapomnę rozmów z nimi, a potem widziałam tylko puste łóżka, tak szybko odchodzili na „drugą stronę” czasami po cichu, niespodziewanie, a czasami wyczekiwali odejście, byli wypełnieni złością, poczuciem krzywdy i żalu. To doświadczenie było dla mnie wielkim błogosławieństwem, ponieważ obudziło we mnie pragnienie uwolnienia się i oczyszczenie swojego ciała i umysłu z ciężaru, który niosłam od dzieciństwa i zbieram jeszcze po drodze w dorosłym życiu. Mój ukochany brat odszedł z tego świata, pomimo wielkich starań uratowania go ze strony całej rodziny, nawet nie pomogła operacja u „wirtuoza wśród chirurgów” w Niemczech. Niezapomnianym obrazem dla mnie było zobaczenia smutnego brata bez nadziei w oczach, siedział na swoim fotelu w wymarzonym domu i patrzył na swój staw otoczony drzewami. Siedziałam z nim w milczeniu, współodczuwaniu jego cierpienia. Poprzez to doświadczenie zrozumiałam, że życie jest TU i TERAZ. Podjęłam decyzję, że każdy dzień będzie dla mnie celebracją życia i że nie będę czekała na nic specjalnego w życiu. Poczułam w sercu, że drzemie we mnie jakieś światło, które próbuje zaświecić i wydostać się na zewnątrz. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że czeka mnie długa droga do SIEBIE, do odkrycia wewnętrznego diamentu, który zawsze tam był.